Wreszcie! Wreszcie udało mi się ‚upolować’ „Rhythms, Resolutions & Clusters” – i to nawet nie na ebay’u ale naszym Allegro. Dość dawno już tej płyty nie słuchałem, więc tym bardziej byłem ciekaw swoich wrażeń. Dawno, dawno temu bardziej lubiłem „Remixed” – płytę z remiksami (kto by się domyślił po tytule) z „Millions Now Living Will Never Die” a teraz…
A teraz „Rhythms…”, słuchana z perspektywy kilkunastu lat od wydania (1995), okazała się dużo lepsza. Wszystkie remiksy / wersje utworów z debiutanckiej płyty „Tortoise” (1994), ułożone w jedną opowieść (na CD to pojedynczy track trwający prawie 33 minuty) bronią się znakomicie ukazując surowe piękno pionierskich lat post rocka.
Zaczyna John McEntire perkusyjnymi improwizacjami – dubowy charakter całości pokazuje jedną z inspiracji klasycznych post rockowców na początku ich drogi. Następna część, należąca do Ricka Browna, przenosi ciężar całości w stronę improwizującej na tle minimalistycznie transowej struktury gitary, podczas gdy Casy Rice topi gitary w pogłosach i delayach tworząc odrealnioną, marzycielską atmosferę. Następny jest Steve Albini. Ja nie wiem, jak udało im się namówić go na remiks – przecież ten koleś ma pierdolca na punkcie ‚żywego’ grania. Ale namówili a Albini, używając field recordingu i muzyki stworzył post rockową wersję ‚Alan’s Psychedelic Breakfast’. Bardzo udaną rzecz jasna. Brad Wood kontynuuje klimat transowych repetycji zapoczątkowany przez guru noise rocka biorąc ‚na warsztat’ jeden z moich ulubionych basowo – perkusyjnych motywów Tortoise. Bundy K. Brown wprowadza trochę fermentu swoją wersją najpierw przenicowując muzykę a następnie rozkołysując ją funkowymi rytmami i (o zgrozo!) saksofonem. Tak pewnie brzmiało by Tortoise, gdyby grali w lokalach z potańcówkami. Jim O’Rourke wycisza puls muzyki oferując łagodny dronowy dryf z jawy w sen.
Cały krążek oferuje prosty acz pełny aromat żywności nieprzetworzonej i niemodyfikowanej genetycznie. Nie można zapomnieć o klasycznej kartonowej okładce z FireProof Press, a sama forma połączenia różnych klimatów poszczególnych remiksów w jedną opowieść zdaje się zapowiadać kluczowy utwór z „Millions Now…” – ‚Djed’.
„Remixed” – kiedyś darzona przeze mnie większą atencją, po latach fascynuje jakby mniej. Zawierająca wersje utworów z najlepszej, moim zdaniem, drugiej płyty Tortoise (wspomniane wcześniej „Millions Now…” z 1996 roku), nie zawsze potrafi utrzymać uwagę i przez swój charakter bardziej luźnego zbioru remiksów traci czasami ‚sfokusowanie na targecie’.
Rozpoczynający kartę dań U.N.K.L.E. dodając sample ze Steve’a Reicha demaskuje pokrewieństwo Tortoise z koncepcjami pioniera minimal music (swoją drogą wystarczy posłuchać „Music For 18 Musicians” Reicha by wiedzieć, skąd nasi dzisiejsi bohaterowie wzięli koncepty początków swojej działalności). Cały utwór jednak nie fascynuje i nie wprowadza w trans – mam wrażenie pewnego bałaganu raczej niż konsekwentnie prowadzonego pomysłu. Następnie podpora Tortoise, czyli John McEntire. Czuć pewne podobieństwo z konceptem pracy Johna z „Rhythms…”, choć tym razem więcej przypraw. Utwór zdecydowanie lepszy niż poprzedni, choć i on, niestety, nie jest wolny od grzechów miałkości. Kolejne dwie potrawy to dzieło Marcusa Poppa z OVAL. Czyli wiadomo, co nas czeka. Popp traktuje utwory jedynie jako pretekst do stworzenia kolejnych części swojej symfonii usterek i błędów. Tym razem trochę w stylu utworów z płyty „Dok”, więc nie do końca to, co w OVAL było najlepsze. OK ale bez rewelacji. Spring Heel Jack niestety nie docierają do rejonów rewelacyjności, jednak ich wersja eksperymentalnego drum’n’bass’u stanowi miłą odmianę po szaleństwach Marcusa (nie wierzę, że to napisałem – ja, zdeklarowany miłośnik OVALa…). Jim O’Rourke Vs Bedouin Ascent tym razem bardziej tradycyjnie w formie niż na „Rhythms…”, choć mam wrażenie, że eksperymentatorskie zapędy i zabawa dźwiękiem jakby przysłoniła fakt, że muzyka to coś więcej. Choć może to taka mocno eksperymentalna i cyfrowa odpowiedź na dub. Ale bardziej koncepcyjna niż chwytająca za serce, duszę i ciało. Coś jak kotlety sojowe – niby wiadomo, że zdrowe, ale ni cholery nie smakuje. Przedostatnie na płycie danie jest dziełem Luke’a Viberta. I wreszcie trafiony smak! Filmowy klimat całosci przenosi muzykę Tortoise w trochę inne rejony a breakbitowe rytmy niosą pewnie całość ujawniając po drodze głębię smaku. Kończący kartę dań Bundy K. Brown proponuje długi (ponad 11 minut) utwór, to leniwie płynący, to ruszający żwawiej. Szkoda, że umieszczony na końcu płyty, bo obok Viberta to jeden ze smaczniejszych kąsków na płycie.
Ogólnie „Remixed” wypada jak bogaty, ale jednak nie do końca dobrze skomponowany posiłek. Wiele róznych smaków, zróżncowane dania, choć każde przygotowywane w oderwaniu od pozostałych. Coś zasmakuje, coś nie. Natomiast „Rhythms, Resolutions And Clusters” to piękno prostoty smaku i jedzenia. Coś jak kromka dopiero co wyjętego z pieca chleba z domowym masłem i świeżą, wyhodowaną we własnym ogródku, rzodkiewką. Nie wiem, jak wy, ale ja mogę to jeść bez końca (no, prawie bez końca – czasami mogę zrobić przerwę na inne proste dania).
Hahaha….piękna, kulinarna osnowa posta. Doceniam prostotę oraz „aromat żywności nieprzetworzonej i niemodyfikowanej genetycznie”. A rzodkiewki rozumiem, że zglebogryzarkowane?
Całościowo – kusząco.
Oczywista sprawa! Zapomniałem wspomnieć o tym podstawowym fakcie 🙂
W sumie o sprawach oczywistych pisać nie trzeba. Kto ma wiedzieć – ten wie (jak o soli na tych rzodkiewkach). Natomiast, by nie odbiegać od tematu (i nie czynić z Twojego bloga onetu czy innego wp, by nikomu się otchłanie nie przyglądały etc.) – patent jedzeniowy wielce zacny, zaprawdę przyjemnie się czyta. Bez niestrawności, raczej z przyjemnym uczuciem…nasycenia.
Tak, tak! Rzodkiewki z ogródka są rewelacyjne! Ja też chcę! 🙂
A tu luty 😦